To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
   Największy w historii Tarnowa koncert przeszedł do historii (film) aktualizacja   -   02/7/2011
Pokąsani przez skorpiony
Ambitne zamierzenie stało się faktem. W piątek na Stadionie Miejskim w Mościcach odbył się bezprecedensowy w historii Tarnowa koncert. Swój (prawdopodobnie) pożegnalny koncert zagrała tu grupa Scorpions. Piszemy "prawdopodobnie", bo tajemnicą poliszynela jest - głównie marketingowe - wzmocnienie występu niemieckiej legendy rocka hasłem "trasa pożegnalna". Mimo siąpiącego deszczu, na płycie Stadionu i trybunach, w rytm największych przebojów hannoverskiego zespołu bawiło się kilkanaście tysięcy osób. Bawiło się naprawdę dobrze. Zapraszamy zresztą do obejrzenia fragmentu koncertu.

Ogloszenie
Zobacz fragment występu zespołu (utwór Bad boys running wild ) :

Pobierz wtyczkę Flash Player


Na inTARnetowym marginesie, czyli potęga sentymentu

Udział w tym koncercie był, pewnie nie tylko dla mnie, podróżą sentymentalną. Kolejnych płyt Scorpionsów z wypiekami na twarzy słuchałem głównie jako nastolatek, w latach osiemdziesiątych ubiegłego już wieku.
Jeśli miała być to podróż, to oczywiście musiałem odczuć jej trudy. Klimat epoki, która pozostała w mej pamięci w ścisłej relacji z okresem największej świetności Scorpionsów, znakomicie odtworzyła sytuacja w autobusie miejskim, do którego wsiadłem korzystając z zachęt organizatorów, w tym Prezydenta Miasta, aby wybrać właśnie taki sposób dotarcia na miejsce koncertu.
Nie wiem, może miałem po prostu pecha i trafiłem około godziny 19:00 w jakąś dłuższą dziurę we wzmożonej ponoć dwukrotnie - jak deklarowano wcześniej - częstotliwości kursowania autobusów. Jednak na popularną "dziewiątkę", wraz gęstniejącym na przystanku tłumkiem oczekiwałem ponad 15 minut, czyli o wiele dłużej niż w zwyczajnych okolicznościach. Powód opóźnienia nie był trudny do przewidzenia. Autobus przyjechał przepełniony i przez około 2 minuty trwało najpierw wydostawanie się z niego przez osoby, które chciały z niego wysiąść a potem upakowywanie się tych odważnych, którzy ocenili, że jakoś wywalczą dla siebie w autobusie fragment przestrzeni z wystarczającą ilością tlenu. Moja "dziewiątka" nie była wtedy jeszcze nawet w połowie trasy a sytuacja powtórzyła się na kolejnych przystankach. Z tym, że jakimś cudownym sposobem kilka razy wsiadło jeszcze o wiele więcej osób niż z autobusu wysiadło. Na kilka przystanków przed stadionem grupki chętnych, oczekujących na "wygodną, komfortową komunikację miejską" rezygnowały już z dostania się do pojazdu, którym ja miałem "szczęście" jechać. Efekt - czyli podróż na jednej nodze, z ręką sąsiada sięgającego górnej poręczy, o którą przy każdym szarpnięciu łamał się mój nos, a także z rurką dolnej poręczy wbitą w moje nerki oraz osobą (na szczęście - filigranową), która ściśle przylgnęła do moich pleców - skutecznie przeniósł mnie w lata 80-te, w siermiężne czasy PRL. Już więc w autobusie zrobiło się tak jakoś nostalgicznie...

Wprowadzony zatem we właściwy nastrój wkroczyłem na Stadion, w którym zagrzewać już przybywającą i moknącą z minuty na minutę publiczność, starał się zespół Kobranocka.
O tym, że i na miejscu panowały już nostalgiczno-sentymentalne oczekiwania, świadczy fakt, że Andrzej "Kobra" Kraiński mimo usilnych starań nie był w stanie zapalić większej części publiczności swym ogniowym, punkowym repertuarem. Większość czekała na balladową "Hipissówkę", no i "Kocham Cię, Jak Irlandię". Nawet przeróbka "Armee der Verlierer" Die Toten Hosen, czyli "I nikomu nie wolno się z tego śmiać" zachęciła raczej do refleksji nad zadziwiająco aktualnym wciąż po ćwierćwieczu tekstem, a z kolei "Ela, czemu się nie wcielasz" do równie refleksyjnej konstatacji, że to już tekst o czysto historycznej wartości. Ale wszystko to zamiast rytualnego pogo, do którego muzyka Kobranocki jest przecież stworzona.

Niemały w tym udział mógł mieć fakt, że publiczność koncertu, którego magnesem nie była przecież Kobranocka, stanowiła wielopokoleniową mieszankę.
Nie wiem czy Scorpionsi tak popularni jak w Polsce byli we wszystkich krajach zachodnich i Ameryce, ale po kilku dziesięcioleciach obecności na rynku muzycznym mogą spokojnie mówić, że ich muzyka połączyła przynajmniej dwa pokolenia Polaków. Dowiódł tego po raz kolejny tarnowski koncert. Bo - w odróżnieniu od supportowych prób - podczas koncertu głównej gwiazdy wieczoru powszechnego entuzjazmu i żywiołowych reakcji już nie brakowało.

Przyznaję się, przez kilkanaście lat (mniej więcej od połowy lat 90-tych), nie słuchałem nowych dokonań i płyt Meinego, Schenkera i spółki. Ostatnia, promowana właśnie płyta i sam koncert dowodzą jednak niezbicie, że twórczość Scorpionsów nie uległa w tym okresie bujnemu rozwojowi, w stronę, która mogłaby stanowić dla mnie zaskoczenie. I dobrze. Pozostali mistrzami soczystej, rockowej ballady i miłego dla ucha łojenia.

Ten stan twórczej hibernacji jest zresztą powodem największego sukcesu zespołu.
W internecie znalazłem taki oto wpis, dotyczący Scorpionsów, napisany przez kilkunastoletniego internautę (cyt. dosłowny): porusza mnie ich każdy bit. prawie wszystkie ich piosenki są d best. mają swój charakter i to sie ceni. tak samo uważam ze teraz te "gwiazdy" z naszego wieku to nawet siara jest sie przyznac ze sie ich lubi. to jest sama klepanina tylko zeby forse dostac. a u nich te piosenki plynely z potrzeby i serca. PIEKNE!
Abstrahując od bardzo naiwnego sądu, że ta lub inna gwiazda show biznesu jest wolna od komercyjnych ambicji, przywołany tekst wpisu na internetowym forum, mówi nam coś o odbiorze muzyki z "moich" czasów przez współczesną młodzież.
Moje pokolenie, w latach 80-tych też nie miało szczególnie wysokiego mniemania o aktualnych trendach muzycznych, zdecydowanie wyżej ceniono twórczość rockową końca lat 60-tych i lat 70-tych - The Doors, Pink Floyd, Led Zeppelin, Deep Purple, King Crimson ... Niemniej jednak kochaliśmy współczesne nam kapele i dobrze rozumieliśmy, że ich utwory to utwory o nas i dla nas.
Czy dziś młodzi ludzie faktycznie nie znajdują w nowych rockowych propozycjach głosu swego pokolenia, czy też zagospodarował go już na przykład hip-hop ?
Nie wiem.
Wiem, że przy dźwiękach "When the smoke is going down", "Holiday", "Still loving you", "Send me an angel" czy "Wind of change" poczęło się zapewne wielu z najmłodszych uczestników koncertu w Mościcach. Na to wyjątkowe w Tarnowie wydarzenie mogły iść zatem całe rodziny złączone z niemieckim zespołem więzami, o których wielu z nich być może nawet nie wie...
Nie może zatem dziwić entuzjastyczne przyjęcie Scorpionsów przez publiczność, oczekującą na kolejną z długiej listy "pościelówę", serwowaną na zmianę z innym znanym, brzmiącym ostro ale melodyjnie, przebojowym hitem.
Scorpionsi w Tarnowie nie zawiedli, prezentując wciąż niezłą formę. To, co usłyszeliśmy naprawdę dobrze ( i co najważniejsze dla tej publiki - znajomo) zabrzmiało.
Furorę zrobił amerykański perkusista James Kottak, przez większą część koncertu - mimo swej centralnie ustawionej na scenie "latającej" platformy - schowany w cieniu muzycznej ściany wytwarzanej przez riffy kolegów i charyzmatyczny, niepowtarzalny głos Klausa Meine. Kottak wykorzystał swoje solówkowe "pięć minut" na show, podczas którego - ku uciesze tłumów zgromadzonych pod sceną - używał nie tylko pałeczek, ale też podkuszulków i ... własnych pleców.
Zachwyt wzbudzały też popisy solowe wciąż rasowych gitarzystów - Matthiasa Jabsa i Rudolfa Schenkera, którzy jednak pozostawili wystarczająco dużo miejsca, aby publiczność mogła docenić również pracę basu, czyli Pawła Mąciwody. Wszystko w atmosferze dużego zespołowego zgrania i przy pełnej płynności.
Całości dopełniały imponujące efekty świetlne i emitowane na 3 wielkich telebimach multimedialne "wtrącenia", jak choćby filmowa opowiastka, nawiązująca do słynnej okładki płyty "Blackout" (poprzedzająca wykonanie utworu tytułowego z tej - moim zdaniem - najlepszej płyty zespołu).
Trudno jednak powiedzieć, że koncert rzucił na kolana, nie brakło też kilku warsztatowych i technicznych wpadek, bez których jednak granie na żywo nie byłoby tym, czym być powinno. Gdyby nawet były to wpadki rażące - a nie były - to ta publiczność wybaczyłaby je Scorpionsom bez zmrużenia oka.
Liczyło się bowiem coś zupełnie innego...
I z tego powodu wybór akurat Scorpionsów na pierwszy w takiej skali plenerowy koncert w Tarnowie okazał się strzałem w dziesiątkę.

Piotr Dziża
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Thu, March 28, 2024 10:30:46
IP          : 52.55.55.239
Browser     : claudebot
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : www1.atlas.intarnet.pl
Script Name : /index_full.html