To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
   ZSRR czyli Zapiski Sławnych Radnych Rady (22)    -   25/4/2009
Tajemnice Kabotynowa: „Dyktando”...
Gdzieś na obrzeżach świata w dalekim Lechistanie znajduje się ani mała ani duża mieścina o dźwięcznej nazwie Kabotynów. Niczym szczególnym nie wyróżnia się spomiędzy innych mieścin i gdyby nie wielobarwny CyRK (Centralna Rada Kabotynowa), który zarządza całym tym interesem, można by powiedzieć, że nic ciekawego się w owej mieścinie nie dzieje... Zapraszamy do odsłuchania i odczytania kolejnego docinka naszego demaskatorskiego cyklu fabularnego, w którym redakcja portalu inTARnet.pl ujawnia kolejne sensacyjne tajemnice włodarzy Kabotynowa. Tym razem, wraz z wiosennym słońcem zajrzeliśmy m.in. do Kabotynowskiego Dosiębiorstwa Mieszkaniowego... Mamy też konkurs dla uważnych inTARnautów !

Posłuchaj odcinka 22 :

Ogloszenie
>

W poprzednim odcinku:
-Rdzawała popełnia falstart
-Lula Hauhaugustyn rzuca się do szyi Luli Pacek
-Tate Barozs, Żbik Śmigły i car Olek Opad świętują pod Wielką Klimą wielkie zwycięstwo Starszych Braci
-Nad Kabotynowem krąży Widmo Gospodarczej Smuty

*

-Że co?!! Ja miałby brać w czymś takim udział?! – Żbik Śmigły miotał się wściekle po swoim gabinecie. (P)rezydent Najcieplejszego z Miast dowiedział się bowiem że on, ON miałby wziąć udział w jakimś Wielkim Dyktandzie, by zmierzyć się drużynowo z policjantami, strażakami, dziećmi, dziennikarzami i innym, może nawet jeszcze gorszym pospólstwem. –Kto dyktuje?! Co dyktuje?! I z czyjego polecenia? Od dyktowania to jestem tutaj ja! – prężył muskuły dyktator Żbik, zapominając na chwilę o tym, że to nie on jest tu głównym dyktującym.
-Uspokój się Śmigłusie – mitygowała wodza Donna Krzynka, spoglądając z niepokojem na wielki portret cara Olka Opada, za którym znajdowało się pewne urządzenie, zwane pieszczotliwie „Orweliszczem” model 1984, które zwykło czujnie odzywać się w nieodpowiednich momentach. Donna rzuciła szybko czujnym okiem na wiszący obok zegar, ale do pełnej godziny brakowało jeszcze parę minut, co oznaczało, że czas na gromadne „łubu-dubu” jeszcze nie nadszedł. –Uspokój się Żbiku, przecież to taka ściema, żeby ludziom pokazać, że to normalne gdy ktoś komuś coś dyktuje dla jego dobra.
-No dobrze – uspokajał się powoli Żbik. –Ale kto to będzie potem sprawdzał? – pytał z niepokojem myśląc o niekończącym się jak dotąd paśmie błędów i wypaczeń? I mądrze zapytał, albowiem trwała właśnie rządowa akcja tropienia błędów i wypaczeń, powstałych przy okazji pisania magisterium przez takiego jednego Zygzaka, którego książkę Plat-fu-sy wyceniły na ponad 200 milionów złociszy, bo taka była wysokość dotacji przyznanej uniwersytetowi, na którym jakimś cudem Zygzak pozyskał trzy dodatkowe litery. O cofnięcie tej dotacji z zacięciem walczyła minister nauki. Myśli Żbika powróciły jednak do Wielkiego Dyktanda i w końcu strapiony Śmigły cicho zapytał: –A nie dałoby się jakoś wcześniej, ten, tego... może jakiś przeciek?
Nie minęło wiele czasu, jak do gabinetu Żbika weszło paru podręcznych specjalistów od specjalnych poruczeń. Jeszcze mniej czasu upłynęło do momentu, kiedy po magistrackim korytarzu rozległ się żbiczy ryk Śmigłego: -Durnie! Idioci! Przecież to są testy dla gimnazjalistów!!!

**

Mniej więcej w tym samym czasie, z jeszcze innym dyktandem zmagał się Ordynat Kwarc. –Ja. Ja! Jawohl! – głos Odrynata przebijał się na korytarz, mimo starannie wytłumionych drzwi, a to za sprawą akustycznych właściwości marmurów. Kwarca bowiem wizytowali właśnie – i to bynajmniej nie z przeprosinami – niemieccy purpuraci, by sprawdzić, czy idee markizm i lenin.., przepraszam: modernizmu i ekumenizmu są przez Ordynata należycie wdrażane i pielęgnowane.
–Co duzo u was ludzi w kirchen (kosciolach ) – odezwał się najbardziej zpurpuraciały purpurat. –W Deutschland my miecz galerien w szwiontynie. Neue art. genitalienkreuzung, cymes! My bardzo otwarczi na szwiat, rozumiec? Unsere dzwonnica minareten, ja?! Pielgrzymken nur in supermarketen! Procesjen Love Paraden! Aber sehr gut, o, sehr gut wasz Jamna Sabath. Wy gehen in diesen kierunek, ja?!
–Ja! Ja! Jawohl! – strzelał obcasami przestraszony Ordynat.

***

Jeszcze inne dyktando próbowano podyktować w Kabotynowskim Dosiębiorstwie Mieszkaniowym. Zbliżał się bowiem czas „zpcz”, czyli geriatrycznego Złazu Posłusznych Czekistów i trzeba było wcześniej Czekistom podyktować, jak mają głosować. Wprawdzie wedle lechistańskiego prawa Złazy Podległych Czekistów nie istniały od ponad roku, ale w Kabotynowskim Dosiębiorstwie Mieszkaniowym nikt się takimi drobiazgami nie przejmował – no i słusznie, bo nie takich hokus pokus rodzima Temida nie zauważała, ślepa gdy trzeba na oba oczka.
-Ech, ciężkie jest życie prezesa – wzdychał prezes Sępowski, masując sobie kolano, które dopiero co stłukł był sobie potykając się na rozwalonych schodach pod jednym z bloków, w chwilę po tym jak na głowę spadła mu odrobina oderwanej azbestowej płyty. –Czas by już komuś przekazać prezesurę, tylko komu? – zasępił się Sępowski zgoła niepotrzebnie, albowiem w Kabotynowskim Dosiębiorstwie Mieszkaniowym, zgodnie z półwieczną tradycją, wszystkie kluczowe funkcje dziedziczyło się wedle klucza rodzinnego i z pokolenia na pokolenie, a tradycja jak wiadomo, to rzecz święta! Sępowski raz jeszcze potoczył wzrokiem po zgromadzonych, na chwilę zatrzymując spojrzenie na swoim zastępcy Sitwiorze oraz na wiernym Bajkopisarzu, zwanym pro forma prawnikiem.
-Drodzy Tewu-rzysze! – zagaił Sępowski. -Jak wiecie, nasze przyszłe cele przeszły do przeszłości, a to za sprawą naszej powstałej po latach starań stronie internetowej, gdzie cele te znajdują się w zakładce „historia”. –Dziś stajemy znów przed kolejnym, trudnym dziejowym momentem, w którym raz jeszcze musimy wybrać przyszłość, wybierając przeszłość. Eche, eche – odchrząknął. –Wprawdzie nasz sędzia najważniejszego w Lechistanie Trybunału Kapturowego uwalił brużdżącą nam ustawę, ale zanim nasz kolega prezes Sterczeń, cośmy go na ministerialny fotel wepchnęli, napisze nową, wedle naszego dyktanda, minie trochę czasu. Dlatego dziś musimy tym chamom co przyjdą na zebrania przedstawić trochę sukcesów. Czekam na propozycje!
-Pochwalmy się mieszkaniami – rzucił ktoś gorliwie.
-E, może lepiej nie. Jeszcze się dowiedzą, że Ziutek co u nas pracuje kupił ich sześć, o innych nie wspominając – zaooponował Sitwiora.
-No to może coś o pawilonach handlowych? – burza mózgów przybierała na sile.
-Też skucha. Lepiej nie drążmy tego tematu – zaoponowano.
-To może pochwalmy się że mimo zmiennych warunków pogodowych, wszystkie bloki jeszcze stoją! – zaproponował Bajkopisarz, lecz szybko urwał, widząc jak twarz Sępowskiego zmienia barwę i chwilę później, a tuż przed niespodziewanym zerwaniem zebrania, wszyscy uczestnicy tego szacownego zgromadzenia wznieśli jednym głosem swój zwyczajowy okrzyk, niezwykle pomocny w funkcjonowaniu Dosiębiorstwa w sytuacji gdy jego opłacający haracz członkowie stają się zbyt dociekliwi; okrzyk nad okrzykami, okrzyk jedyny możliwy” „Cicho! Nie denerwujcie prezesa! Ma słabe serce!”

****

Tym czasem rozrzarzone wiosennym wybuhem słońce przetoczyło się nad Kabotynowem cięrzko, wyrzażając swym rzarem rzarliwych i bogobojnych jak zawsze Kabotynowian, spacerujoncych po uliczkach i relaksójących się na skwerkach nadmiarem tego i owego, by wreszcie powoli, miarowo, choć przecie bez umiaru zmieżać za niezmieżony bezmiar asfaltowego, pełnego słupów energetycznych choryzontu - co wszakże w temacie rzaru i przetaczania się nikogo tu nie zdziwiło, albowiem raz, że Kabotynów jest najcieplejszym z miast, a dwa, jeżeli już coś się nad Kabotynowem przetaczało, to zawsze czyniło to ciężko. Tak więc słońce błysnęło wielobarwnymi promyczkami na pomniejszoną, monohromatyczną replikę jakiejś panoramy, tarasującej dojście do sklepu tytoniowego w ramach rządowego programu walki z palaczami, utrzymującymi brewerie (p)osłów za pośrednictwem papierosowej akcyzy, łypnęło i ześlizgnęło się po norzyczkach przecinających rozmaite wstęgi, co z kolei nie byłoby możliwe bez wysiłku kupujących paliwo kierowców i katorżniczej pracy osób walczących z alkoholizmem w sposób czynny, poprzez syzyfowe sporzywanie tego, co naprodukowały polmosy (p)osła Gasiknota; wreszcie – umęczone słońce zerknęło czule i z wymuszoną pogodą do firmy żony i kolegi cara Opada, by następnie dla odmiany dmóhnąwszy dobrodusznie słonecznym pyłem po dziurawych kieszeniach niebogaczy, na koniec, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, zajrzeć jeszcze na wszelki wypadek w takie jedno miejsce, w którym konferowali przyciszonymi głosami Żbik Śmigły i Bubuś Przaśny, którym wydawało się, że konferują w miejscu ustronnym...
-I wiesz Żbiku – perorował Bubuś odziany w koszulkę ze swoją podobizną z napisem „Komuch – słyszę to codziennie. Nienawiść boli” – wiesz Żbiku, Kris Jajnik powiedział, że nie będzie dobrze się działo, dopóki... – w tym momencie słońce przestało na chwilę świecić, przesłonięte chmurą, a że wszystkie ciemne sprawki pozostają w ukryciu, dopóki nie ujrzą światła dziennego, przeto tej akurat części rozmowy słońce nie dosłyszało.
Tak więc w myśl zasady „pokorne cielę dwie matki ssie” Żbik słuchał, co też miał mu do przekazania ustami Bubusia Przaśnego Kris Jajnik z matki partii reklamowanej hasłem „LSD i tylko dwie kalorie”. Nawiasem mówiąc, Żbik zastanawiał się, wspominając znajdujące się za portretem cara Opada Orweliszcze i słysząc słowa kamrata Jajnika, czy aby nie jest tak, że tylko mu się wydaje, że od dwóch matek dyktanda zasysa, bo w rzeczywistości matka jest tylko jedna, jedna i ta sama - a cała reszta to pozory przyjmowane za prawdę objawioną przez udających inteligencję ćwierćinteligentów; jednak gdy próbował z tych dwóch matek złożyć jeden wizerunek, jawił mu się przed oczami jeszcze inny obraz, obraz tak straszliwy, że na jego widok nawet klawisze w domowym fortepianie Żbika zamieniały się kolorami z czarnych na białe i odwrotnie - i choć świadomość tego akurat zjawiska mogłaby być krzepiąca, a to z uwagi na fakt, iż w ten oto sposób można było łgać jak z nut, to jednak jeszcze bardziej głęboki, bo bliżej nieokreślony niepokój Śmigłego wzbudzało w tej wizualizacji samo słowo „klawisze”, przykro kojarzące się i z zakładem penitencjarnym, i z jeszcze innym, brzydkim słowem: „naciskać”.
-Największy Kamrat w dziejach Kabotynowa musi zostać uhorroro... uhonorowany! – perorował podnieconym głosem Bubuś Przaśny. –Idei Skweru Żłopałki będziemy bronić aż do upadłości! – oznajmił Bubuś żałując w duchu, że Żłopałko nie dożył chwili, w której znów zatryumfowała podległość i socnierealizm, w chwili przystąpienia Lechistanu do Nadkochłozu.
Inicjatywa Bubusia była jak najbardziej szczytna i wypływająca z tętniącego w jego serduszku pragnienia niesienia pomocy i pomagania słabszym, a przecie uwolniony rok wcześniej z Szeolu, za sprawą seansu spirytustycznego u Tate Barozsza duch Największego Kamrata w dziejach Kabotynowa, wciąż nie mógł znaleźć sobie stosownego miejsca, w odróżnieniu od krążącego wraz z nim Widma Gospodarczej Smuty, które zadamawiało się coraz bardziej...

*****

W innym, bliżej nieokreślonym miejscu Tajemniczy Wielku Szu spoglądał z uśmiechem na krążące Widmo Gospodarczej Smuty i wspominał sobie telefon, który odebrał równo rok temu od zaprzyjaźnionego Starszego Brata. W tym miejscu należy wszakże podkreślić, że rozmowa ta absolutnie, ale to absolutnie nie miała miejsca bo miejsca mieć nie mogła i przed jej wysłuchaniem należy przeczytać Świstek Praw Podstawowych lub skonsultować się z odpowiednią agendą, lekarzem lub farmaceutą...
-Szlalom Wielki Szu!
-Alllachem, Starszy Bracie!
-Ty sluchaj, ty masz jakie papiery? Bankoty w banku czy w skarpeta? Ja ci dobrze radzić, ty to czym predzej sprzedacz i kupicz złoto.
-Ale dlaczego? – zdziwił się Wielki Szu.
-Będzie wielki kryzys, my potrzebujem zgarnącz pare miliarda dolar. Więcej niż pare. My potrzebujem na wojna.
-A długo ten kryzys potrwa? – dopytywał się Wielki Szu.
-Jak wybuchacz wojna, ty wiedziecz, że z kryzysem koniec! – padła odpowiedź...

******

Jeszcze inną, równie nieprawdziwą rozmowę, ale w czasach już obecnych, toczył przez telefon nieświadomy tych wszystkich wydarzeń predaktor kabotnetu, Pedro Cizia, choć przyznać trzeba, że nie było to jego prawdziwe nazwisko, natomiast była to niewątpliwie jego najczęściej i upodobaniem przekręcana forma. Pedro dzwonił właśnie do Kabotynowskiej Agencji Niedorozwoju Regionalnego, zapytać czy w tym roku w ogóle będzie doroczna Konferencja Dosiębiorczości, organizowana pod patronatem samego Cara Olka Opada (jako specjalisty od dosiębiorczości), a jeśli będzie - to dlaczego nie otrzymał dotąd programu.
-Już wysyłamy. Proszę tylko podać wasz mailowy adres – rozległo się po drugiej stronie słuchawki.
-Redakcja, małpa, kabotnet...
-Aaa.. yyy, uuu, aaaa... Jadźka, ło la boga, dzwonią ci co rok temu ten cholerny nocnik Gasiknotowi wręczali! Co robić ?
Chwilę później Cizia usłyszał w słuchawce dobrze znany sobie komunikat: „abonent jest czasowo niedostępny, proszę zadzwonić później...”

UWAGA KONKURS! Dla KAŻDEJ osoby, która w mailu zatytułowanym DYKTANDO wysłanym na nasz adres redakcja@intarnet.pl poda liczbę popełnionych w powyższym tekście błędów ortograficznych mamy unikalną nagrodę – niespodziankę. KAŻDA PRAWIDŁOWA ODPOWIEDŹ gwarantuje zdobycie nagrody !!!
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Fri, March 29, 2024 12:32:19
IP          : 54.147.123.159
Browser     : claudebot
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : www1.atlas.intarnet.pl
Script Name : /index_full.html