To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
  ZSRR czyli Zapiski Sławnych Radnych Rady (14)    -   20/9/2008
Tajemnice Kabotynowa
Małomocarstwowe zapędy Żbika Śmigłego, pragnącego poszerzyć granice administracyjne Kabotynowa, doprowadziły do wielkiej bitwy pomiędzy sformowanymi przezeń oddziałami, a wojskami włodarzy okolicznych gmin i starosty. Bitwy obfitującej w szereg wydarzeń tyleż dramatycznych, co zaskakujących; waga i skala tych wydarzeń oraz stojący przed nami obowiązek ich zachowania dla przyszłych pokoleń sprawiły, podobnie jak w przypadku poprzedniego odcinka, iż niniejsza opowieść trwa aż dwadzieścia minut. Prezentujemy zatem finalną część zmagań, które doprowadzą do... No właśnie. Czy terytoria niezależne obroniły swoją niezależności? Jaką niespodziankę przygotował Gregor Osioł władzom Kabotynowa? Jak potoczyły się dalsze losy wojny? Zapraszamy do wysłuchania kolejnego odcinka naszego „nieregularnika” – portalowej powieści sensacyjnej, demaskującej najbardziej skrywane tajemnice władzy w pewnej ani małej, ani dużej miejscowości, gdzieś w Lechistanie...

Posłuchaj odcinka czternastego :

Ogloszenie
>

Przypominamy, iż począwszy od poprzedniego odcinka, najpierw prezentujemy zapis dźwiękowy „Tajemnic Kabotynowa”; tekst opublikowany zostanie podczas archiwizacji, po pojawieniu się kolejnej części naszej powieści.
Zapraszamy do słuchania i odkrywania "audio-smaczków", których tekst z oczywistych względów jest pozbawiony.
W tle odcinka czternastego wykorzystano krótkie fragmenty z płyty „Kojiki” Kitaro oraz fragmenty wybranych, popularnych utworów muzyki klasycznej.

W poprzednim odcinku:
- Żbik Śmigły wypowiada wojnę włodarzom okolicznych gmin (krótki odgłos bitwy)
- Donna Krzynka ma kolejny, prosty pomysł...

Odcinek czternasty

-Co robić, co robić? – zastanawiał się włodarz gminy Kabotynów Okalający, Greg Osioł, zwany tak z racji swego niepospolitego uporu.
-Jak to co? –Trzeba doprowadzić do rozbicia dzielnicowego Kabotynowa – powiedziała Ałła Klusior, sekretarz gminy, zwana przez niektórych „Starą Wyjadaczką”, albowiem stołówka urzędu, w którym obecnie pracowała była tylko kolejną na długiej liście podobnych przybytków w jej imponującej karierze urzędniczej. Dobrze rzekła Ałła, albowiem w gminie Kabotynów Okalający mają dobrych doradców!

Nie minęło wiele czasu, gdy Greg Osioł, którego potomni za jego przywódcze zasługi, zdecydowanie i sposób traktowania wrogów (wykaszanie) nazwą wkrótce Kosiołem – wydał odpowiednie dyspozycje i na cztery strony świata rozbiegli się posłańcy, by wspierać w separatyźmie wszystkie te najbardziej zaniedbane dzielnice Kabotynowa, którym ciążyła już nic nie wnosząca przynależność do tego Wielkiego Małego Miasta. Inni posłańcy wtapiali się w tłum, rozwieszali ulotki, wydawali gazetki, a stosowne odezwy odczytywano już nawet na niektórych ambonach. Jeszcze inni posłańcy udali się dalej, do okolicznych włości, niosąc swoje posłannictwo do miejscowych przedsiębiorców, zarazem dobrodziejów - o przymiotach których mamy nadzieję przyjdzie nam jeszcze pisać – by dostarczyć przerażające wieści o Żbikowych planach aneksji terytorialnej i związanych z tym nieuchronnych podwyżkach podatków.

Na owoce tych działań Greg nie musiał długo czekać. Na polu bitwy najpierw chorągiew z Prezydencic, dowodzona przez Takiego Jednego Zdolnego Krasnala, potem ta z Klinkowej, której zaniedbywani przez Kabotynów mieszkańcy od lat spoglądali z zazdrością na o wiele wyższą stopę życiową pobliskiej wsi Mała. Wreszcie i inne zastępy bojowe, jak dotąd przezornie nie udzielające się w walce, oddzieliły się od kabotynowskich szyków i z wolna, choć niedwuznacznie zaczęły toczyć się w stronę sztabu Śmigłego...

- Mości - ce... Mości - ce... przybyły do Żbika z pola bitwy posłaniec długo nie mógł złapać tchu. –Mości cesarzu – wydarł z siebie wreszcie, stosując zwyczajowo przyjętą w kabotynowskim magistracie tytulaturę. –Przeciw nam napierają też ci z Prezydencic!
Więcej mówić nie musiał. Śmigły widział co się dzieje; spoglądając na rozpierzchających się Grabzylijczyków i wspominając dziwną ostatnimi czasy postawę księcia Śmiechuszki, w końcu nie wytrzymał - i to nie wytrzymał tak, jak zwykł nie wytrzymywać w kabotynowskim magistracie w chwilach, w których coś szło nie tak i gdy wydawało mu się, że w pobliżu nie ma akurat żadnego z kabotynowskich pismaków, którzy mogliby być świadkami jego nie wytrzymania. Tym razem, zapewne wskutek wcześniejszego omdlenia, nie wytrzymanie Śmigłego przyjęło dziwną, bo pisemną formę. Całe szczęście, że obecna w pobliżu hrabina Niemożęcka, jak na rasowego niedorzecznika przystało, przetłumaczyła szybko podany jej tekst, tłumacząc go na język bardziej ludzki, pozbawiając niecenzuralnych zawiłości i skojarzeń oraz tylko nieco łagodząc styl i formę. Tak przygotowane pismo w mig zostało wysłane do księcia Śmiechuszki. Tym samym, przyszły los góry Śniętego Kabotyna znalazł się chwilowo w jeszcze bardziej niż dotąd niepewnych, bo pocztowych rękach...
- A nie mówiłam?! Kopią pod tobą już wszyscy – rzekła Donna Krzynka i gdyby tylko zbrojni rycerze na polu bitwy mogli jej głos usłyszeć, z pewnością zamarliby z wrażenia, albowiem Krzynka, o dziwo, miała rację...

Tymczasem, choć opiewana w poprzednim odcinku naszej epopei, zażarta walka wciąż jeszcze trwała, to jednak nie wszyscy uczestniczyli w tej bitwie. Niektórzy tylko się jej przyglądali. Misław Bachach, wysłany z misją specjalną między jednostki Żbika, siedział właśnie z mecenasem Włebdą na dachu jego biura nieruchomości przy ulicy Zmurszulańskiej nr 4/2 (prawdopodobnie najlepsze takie biuro w mieście). Panowie ci próbowali nawzajem siebie podejść i osłabić swoją użyteczność bojową używając przy tym, a jakże – przedniego wina, którego obaj byli smakoszami.
– Włebduniu mój kochany – przemawiał Misław przemawiając podstępnie do Włebdy za pomocą kolejnego, napełnionego rubinowym płynem pucharka.
– Wzruszenie odbiera mi mowę – odwdzięczał się mecenas, dodając w myślach: „i nie pozwala mi ścisnąć cię za gardło”.
Wzruszenie i wyznania wzajemnej miłości nie przeszkadzały wszakże obu dżentelmenom, zadowolonym że nie kazano im walić się po łbach razem z „pospólstwem”, czynić coraz to nowe, honorowe rzecz jasna zakłady dotyczące tego, któraż to ze stron konfliktu wygra i kto w pojedynkach najmocniej oberwie po głowie.
- Stawiam na waszego Wypłoszańskiego. Jak mawiał doktor Dziecielczyk, to przez niego wszystko się wywróci i tę wojnę przegracie – postawił przewrotnie Bachach.
- A ja chętnie postawiłbym na ciebie, mój drogi Misławie, bo wierzę w siłę piątej kolumny, dywersji i perwersji, tyle że nie widać jakoś ciebie na polu bitwy – ripostował mecenas...

Drugim, wielkim nieobecnym na polu bitwy był Tate Barosz – stojąc na ratuszowej wieży, przyglądał się on zmaganiom ze stoickim spokojem, gładząc przy tym brodę i z uznaniem spoglądając na co niektórych walczących. Przyglądanie się Tate Barosza, dyrektora Mauzoleum Odkrywkowego nie było całkiem bezinteresowne, albowiem zbliżał się wielki turniej rycerski w niedalekim Zdębnie...

Trzecim, wielkim nieobecnym był niejaki Gołąb, dyrektor autystyczny mającego się wkrótce odbyć w kabotynowskim teatrze dorocznego Festiwalu Tragedii, nazywanego, dla niepoznaki, Festiwalem Komedii, co nikomu wszakże nie przeszkadzało, albowiem nikt w Kabotynowie nie odróżniał jednego od drugiego. Gołomb wiedział o tym, tym większe więc było jego zainteresowanie odtwórcami głównych, i nie tylko głównych ról w rozgrywającej się przed jego oczami bitwie.

Czwartym, wielkim nieobecnym, był radny Wowak (wraz ze swoim przybocznym Błazenkiem), poniekąd sprawca całego tego zamieszania, który zmuszony do wyboru między uczestnictwem w sprowokowanej przez siebie poniekąd bitwie a innym zajęciem, od którego zależał kolejny rok lub dwa jego politycznej kariery (czytaj: dawania o sobie znać), zmuszony był wybrać przygotowania do Wielkiego Zjednoczeniowego Zjazdu Prawomyślnych i Lewomyślnych, który to organizował wszak z innym nieobecnym (w tym jednak przypadku nieobecnym od dłuższego już czasu) byłym ministrem Jajnikiem.

Piątym nieobecnym był pewien zapoznany przedsiębiorca pogrzebowy Piotr Wtorek, wystawiający najdostojniejsze w mieście pochówki. Chwilę popatrzył i szybko doszedł do wniosku, że z tego młyna chleba dlań jednak nie będzie.

W wielkiej bitwie o świetlaną przyszłość Kabotynowa nie brała także udziału pewna grupa lokalnych przedsiębiorców. W dogodnym do obserwacji biegu wydarzeń miejscu urządzili sobie oni wesoły festyn. Ich radość wynikała z prostego faktu: zajęci toczoną batalią urzędnicy nie mieli czasu zajmować się nimi. Wydane w rok później roczniki statystyczne wykażą niespotykany, niewytłumaczalny wzrost produkcji i zamożności kabotynowian w czasie, gdy zachodziły opisywane tu wydarzenia...

Podczas gdy w sztabach po obu stronach linii frontu grzały się komputery, jęczały klawiatury, warczały przeciążone wiatraczki chłodzące procesory, a zastępy urzędników słały w te i we wte kolejne gigabajty i dziesiątki kilogramów urzędniczej korespondencji, przez celowe niedopatrzenie ustawodawcy nie nazywanej dotąd spamem, na polu bitwy walka trwała jeszcze, zamieniając się powoli w serię pojedynków, z wykorzystaniem najbardziej przerażających tomów dzienników ustaw i innych dokumentów...

Pach! – przywalił Gotfryd de Lowe Dziennikiem Ustaw z 2001 roku Nr 112, pozycja 1198 z późniejszymi zmianami. Trach! – zręcznie odbił cios na razie bliżej nie znany nam wojownik z gminy Kabotynów okalający, wspaniałą paradą przebijając osłonę Gotfryda artykułem 14 ustęp 2 tej samej ustawy. Ha! – przywalił de Lowe raz jeszcze wykonaniem czynności administracyjnej określonej przepisami obowiązującego prawa. A masz! – z finezyjną flintą wyskoczył chwilowo nam nie znany wojownik, rażąc magistrackiego rycerza charakterem informacji publicznej przetworzonej, jednocześnie blokując możliwy kontratak pisemnym żądaniem powodów podania szczegółów istotnych dla interesu publicznego...

W końcu stało się to, co stać się musiało. Oczy wszystkich sztabowców zwróciły się na Żbika; patrzył się na niego nawet niepo-radny Chris Mazuła, przebudzony nagle ze zwyczajowej drzemki – a wpatrywał się weń przerażonym wzrokiem, za którym czaiła się wszakże chwila zastanowienia, a zastanawiał się Mazuła nad tym, kim by się tu przed niebezpieczeństwem zasłonić – a wszystko to wedle starej, dobrej socnierealistycznej szkoły, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, wedle której najlepiej zasłaniać się „interesem społecznym”, bo pod taką nazwą najłatwiej socnierealistom ukrywać hekatombę ofiar mężczyzn, kobiet, dzieci, wolności i prawa. Ale i Bubuś Przaśny, miłośnik czerwonego LSD, miał wkrótce doznać bliskiego spotkania trzeciego stopnia z zakutą mordą Konieczności Dziejowej i Sprawiedliwości Społecznej!
Żbik w końcu zrozumiał skierowane nań spojrzenia dotychczasowych klakierów, z których teraz niejeden życzył mu w duchu jakiegoś sepuku i z niechęcią powziął decyzję: -Dobra, niech zdecyduje pojedynek!

I stanęli naprzeciw siebie, w nastałej nagle ciszy, Żbik Śmigły i Miecznik Kres – dwaj wytrawni gracze ukrywający się dotąd za kurtyną cudzymi rękoma czynionych poczynań, których wszakże te dzieliły różnice, że po pierwsze: starosta kiedy już podejmował jakąś decyzję, czynił to z otwartą przyłbicą, a po drugie, o ile Kres po cichu udawał że nic nie robi, o tyle Śmigły całkiem głośno udawał że robi cokolwiek... Ale pozwólmy przemówić poecie, albowiem dalszy ciąg opisywanych tu zdarzeń znalazł swe odzwierciedlenie w literaturze...

...I z największym na niego nacierał uporem
Hetman Żbik Śmigły, co był tenis - instruktorem,
Wielki mistrz na rakietki; zebrał się sam w sobie,
Skurczył się, a rakietkę porwał w ręce obie,
Prawą zwód czyni, lewą, do góry porywa,
Kręci się, podskakuje, czasem przysiadywa,
Lewą rękę opuszcza, a broń z prawej ręki
Suwa naprzód, jak żądło z wężowej paszczęki,
I znowu ją w tył cofa, na kolanie wspiera,
I tak kręcąc się, skacząc, na starostę naciera.
Ocenił przeciwnika zręczność Miecznik stary
I najpierw zrobił ręką pewien znak prastary
Prawą rękojeść Rózgi tuż przy piersiach trzyma,
Cofa się, Żbik-Śmigłego ruch śledząc oczyma,
Sam słania się na nogach, jakby był pijany;
A Śmigły bieży prędzej i, pewny wygranej,
Żeby uchodzącego tem łacniej dosięgnął,
Powstał i całą prawą rękę wzdłuż wyciągnął
Popychając rakietkę, a tak się wysilił
Pchnięciem i wagą broni, że się aż pochylił;
Miecznik tam, gdzie się trzonek w rakietkę rozwija
Podstawia swą rękojeść, broń w górę podbija
I wnet spuszczając Rózgę, tnie Śmigłego w rękę
Raz, i znowu na odlew, aż mu ten nie jęknie
Głosem swym nawykłym rozkazów i roszczeń
-Kończ Waść, wstydu oszczędź!
Tak padł Wielki Menago, najpierwszy z chojraków
Posiadacz czterech ISO i trzech certyfikatów


Jakiś czas później, Żbik Śmigły, uratowany w ostatniej chwili przez lotne służby wysłane przez lechistańskich przyjaciół cara Opada, przechadzał się wściekły po swoim gabinecie.
-Jak tu przekuć kolejną porażkę w sukces? – zastanawiał się głośno. –Jak tu odzyskać blask w oczach Kabotynowian? – myślał intensywnie przyglądając się w lustrze swojej wytwornej opaleniźnie (najlepsze solarium w mieście, przy ulicy hmmm). –Taki afront, i to w przeddzień Kabotynowskiego Święta Niepodległości! A tu jeszcze ci szubrawcy i niewdzięcznicy z okolicznych włości żądają ode mnie aktu podległości i hołdów lennych!
-A właśnie – odezwała się milcząca dotąd przytomnie Donna Krzynka. –Przyszło pismo w sprawie hołdu lennego, który mamy składać Jedynodwuwładcy Lechistanu, Wielkiemu Kaczkonogiemu, właśnie z tej okazji. Nie wiem czy to się spodoba Opadowi, on by pewnie wolał Donalda von Tusken!
-Zamilcz kobieto! – rzekł wściekle Śmigły. –Tym razem to ja mam pomysł! Wezwij mi tu zaraz Wypłoszańskiego i pozostałych przybocznych!

Na spełnienie tego rozkazu nie trzeba było długo czekać, albowiem ledwo Donna dotknęła klamki do drzwi, jak do środka wpadł niespodzianie, przewracając się cały tłum „przybocznych”. I nawet słychać było, jak pozostała część tłumu, ta co nie wpadła, oddala się pośpiesznie.
-Mam plan – rzekł Śmigły. –Aby uratować Nasz Majestat, potrzebny nam będzie kozioł ofiarny, którego obwinimy o wszystkie niepowodzenia – powiedział z satysfakcją tocząc wzrokiem po pobladłych twarzach potencjalnych „kozłów ofiarnych” i myśląc coś o znajdujących się w zbiorach Mauzoleum Odkrywkowego kijach samobijach oraz o stojącym na najgłówniejszym kabotynowskim placu, zabytkowym pręgierzu. -Innymi słowy, potrzebna nam jakaś ofiara – dodał, i władczym gestem, niby Neron wskazał ręką na Donnę Krzynkę. Natychmiast, zanim jeszcze Donna zdążył krzyknąć „poniechaj Panie, jam dziecię niewinne”, czyjeś usłużne, zadowolone z siebie kopnięcie zwaliło Krzynkę na kolana i Śmigły mógł, jak jeszcze inny Cezar, powiedzieć: „kości zostały rzucone”...

UWAGA!
Zawsze sprzedajna, nierzetelna i stronnicza redakcja informuje, iż choć pomysłów i weny twórczej nie brak, to jednak „pisacz”, „czytacz” i „portalacz” niestrudzenie odkrywający tajemnice Kabotynowa czują, że ich zapał i motywacja słabnie. W związku z powyższym zwracamy się z apelem do dobroczyńców, którzy pod klauzurą anonimowości zechcieliby ten zapał podsycić. Nie zamykamy górnej kwoty dobrowolnych wpłat, by nie powstrzymywać hojności dobrodziejów, którym bliskie sercu są losy Kabotynowa i którzy w ten sposób chcieliby praktykować miłosierdzie.

Zawsze sprzedajna, nierzetelna i stronnicza redakcja informuje również, iż istnieje możliwość opłacenia poszczególnych odcinków, ze szczególnym uwzględnieniem tych bohaterów Kabotynowa, którzy w sposób wyjątkowy zasługują na uwiecznienie.
Zawsze sprzedajna, nierzetelna i stronnicza redakcja zawiadamia także, iż istnieje możliwość opłacenia poszczególnych odcinków, które pominą wskazane postacie Kabotynowa, nie zasługujące na uwzględnienie w cyklu „Zapisków Sławnych Radnych Rady”.
W obu przypadkach istnieje możliwość wykupienia większego abonamentu.

Zawsze sprzedajna, nierzetelna i stronnicza redakcja komunikuje ponadto, iż zaistnienie w poszczególnych odcinkach, w pozytywnym kontekście tej czy innej firmy jest jak najbardziej możliwe i mile widziane.

W przypadku bezinteresownych dobrodziejów, anonimowość gwarantowana aż do chwili, w której dobrodziej uzna iż jego godność znać powinni potomni. W przypadku sponsorów – zleceniodawców, anonimowość gwarantowana aż do najbliższych wyborów parlamentarnych bądź samorządowych, z możliwością anonimowości tej przedłużenia za stosowną opłatą.

Zawsze sprzedajna, nierzetelna i stronnicza redakcja dopuszcza też taką możliwość, iż cykl „ZSRR” w ogóle zostanie zawieszony, jednak wysokość opłaty za tę usługę przechodzi wszelkie wyobrażenie.
Redakcja jak wyżej zachęca również wszystkich inTARnautów, do wspólnego opisywania świata Kabotynowa – pomóżcie nam rozwikłać jego tajemnice, zakulisowe działania, pomóżcie uwiecznić je dla potomnych; piszcie o tym, co waszym zdaniem powinno znaleźć się w kolejnych odcinkach.
We wszystkich powyższych sprawach prosimy o kontakt na adres mailowy redakcji lub o kontakt telefoniczny.

Redakcja portalu inTARnet.pl zastrzega, że wszelka zbieżność miejsc, osób i sytuacji opisywanych w cyklu „ZSRR” z miejscami, osobami i sytuacjami rzeczywistymi jest przypadkowa i omal niezamierzona.

Przeczytaj/posłuchaj także poprzednich odcinków ZSRR:

Odcinek trzynasty
Odcinek dwunasty
Odcinek jedenasty
Odcinek dziesiąty
Odcinek dziewiąty
Odcinek ósmy
Odcinek siódmy
Odcinek szósty
Odcinek piąty
Odcinek czwarty
Odcinek trzeci
Odcinek drugi
Odcinek pierwszy
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Thu, April 25, 2024 15:57:48
IP          : 18.118.184.237
Browser     : Mozilla/5.0 AppleWebKit/537.36 (KHTML, like Gecko; compatible; ClaudeBot/1.0; +claudebot@anthropic.com)
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : www1.atlas.intarnet.pl
Script Name : /index_full.html